Późną jesienią 1960 roku Basia zachorowała na wyrostek. Natychmiast była operowana, ale po operacji przez dziesięć dni miała bardzo wysoką temperaturę i była nieprzytomna. Lekarstwa nie pomagały. Później temperatura spadła. Basia oprzytomniała, ale była bardzo słaba. Gdy ją odwiedzaliśmy, było nam ciężko i smutno. Jak ona się zmieniła... Gdzie ta Basia, zawsze uśmiechnięta i wesoła? Nie mogła nawet siedzieć. Gdy w dniu jej imienin odwiedziłam ją i spytałam: "Basiu, czy cieszysz się, że jestem przy tobie?" Ona odpowiedziała bardzo cicho: "Jeszcze jak". Nie mogłam opanować łez. Gdy wyszłam ze szpitala, nic nie widziałam, łzy zasłaniały mi cały świat. Stan Basi był bardzo ciężki. Okazało się, że jest chora na przewlekłe, wirusowe zapalenie mózgu.


      Był zimowy mroźny ranek. Szłam przez podwórze, niosąc pełne wiadra karmy dla świń. A tu ktoś mnie zawołał. Był to listonosz. Wręczył mi telegram następującej treści: "Barbara Solińska zmarła dnia 11 I 1961r. o godz. 23. Po zwłoki zgłosić się 12 I 1961 r.". Moja najdroższa, najukochańsza córka Basia nie żyje! Ręce mi opadły, z oczu strumieniem popłynęły łzy, serce jakby zaczęło krwawić. Świat w jednej chwili zmienił się i stał się ponury i smutny, choć słońce jasno świeciło, a wszystko dokoła było nieskalanie białe od śniegu. Nie da się opisać, co czułam, gdy zobaczyłam ją w trumnie. Po pogrzebie nie mogłam żyć, choć starałam się otrząsnąć. Opiekowałam się młodszymi dziećmi. Lękając się, że one też umrą. Dzieci bawiły się w pogrzeb Basi. Jasia ubierała lalkę w białą sukienkę, kładła w pudełko i lalka leżała w trumnie. Stefan niósł ją na cmentarz, a Jasia szła za trumną i płakała. Uspokojenie przyniosły mi wiersze, które pisałam po śmierci Basi. Wciąż chodziłam na cmentarz, na grób Basi. Pochylałam się nad mogiłą, całowałam ją, płakałam, łzy płynęły po policzkach. Na cmentarzu bardzo często spotykałam pewną matkę, która miała czterech synów i wszystkich utraciła w czasie wojny. Polegli na polu chwały, za ojczyznę. Najmłodszy leżał na naszym wiejskim cmentarzu. Opowiadała mi, jak o jednym synu usłyszała wiadomość, że jest ranny i przebywa w miejscowości oddalonej od naszej wsi sto kilometrów. Wybrała się pieszo w podróż. Doszła, ale syna nie znalazła.

Matka